Chociaż bardzo lubię urodziny, bo prezenty, świętowanie, miłe rzeczy, to w samej dacie nie widzę nic szczególnego. To nie jest przecież tak, że do wczoraj moje życie było inne, a dziś otwiera się przede mną nowy poziom z wcześniej niedostępnymi kodami. Może trochę szkoda nawet. Dlatego zwykle na urodziny pisałam jakieś głupotki o sobie. Ot, zwykłe tam dziwactwa, które zdążyłam już uzbierać. Tym razem nie będzie inaczej, choć zamiast opisu moich życiowych hocków-klocków, postanowiłam wylać trochę myśli z głowy. Żeby było jej lżej w tym ostatnim roku z dwójką na przodzie 😉 (Kolejność bez znaczenia. A poza tym to wszystko oczywiście BARDZO ważne i BARDZO mądre myśli.) To jednak prawda, że człowiek się starzeje. Trudno to zauważyć z dnia na dzień, ale wystarczy zarwać nockę, a człowiek natychmiast się orientuje, że już trochę minęło od 25. urodzin. Dlatego choć nie można naspać się na zapas, to jednak czasem dobrze spędzić…
Porozmawiajmy o urodzie
Obiecałam sobie częściej pisać, więc zajrzałam do starego notesu z pomysłami na teksty. Trochę dla inspiracji, a trochę żeby sprawdzić, co mnie kiedyś interesowało. Znalazłam tam temat dotyczący urody. Wtedy chyba chciałam zatytułować tekst „Kiedy kobiety stają się piękne?”. Z notatek wynika, że oszacowałam ten czas na mniej więcej 24 – 25 rok życia. Bo pełny rozkwit, nadal świeżość modości, a przy okazji większa świadomość ciała i zwykle więcej pieniędzy na kosmetyki, ubrania, fryzjerów itd. A jak wiadomo nie ma ludzi brzydkich, są tylko ci, którzy mają trochę za mało pieniędzy. Tak z grubsza wszystko by się tu nadal zgadzało, poza jedną rzeczą. Dziś wydaje mi się, że po prostu w tym wieku 24-25 lat jesteśmy już wszystkie nie tyle świadome swojej urody, co raczej idealnie wpasowane w obsesję piękna, którą funduje się nam każdego dnia. Spróbowałyście kiedyś powiedzieć przy dobrych koleżankach, że nie jesteście piękne? Albo że się tak…
Za plecakiem
Nie lubię uciekać. Wydaje mi się, że wtedy już od startu skazuję się na porażkę. Że sama sobie zabieram oddech i sprawdzam, jak długo wytrzymam bez. Mam zadyszkę, zanim zacznę bieg. Już nawet nieważne, czy goni mnie pies, czy życie. Być może chodzi też o to, że uciekać nie potrafię. Pamiętam, jak kiedyś jadąc rowerem, usłyszałam za sobą szczekanie i szelest krzaków. Było już ciemno, więc nie widziałam czworonoga. Ostatecznie mnie nie dogonił – może wcale nie chciał – ale ja skończyłam poobijana w rowie. Coś mi mówi, że w życiu byłoby podobnie. Strachy w głowie większe niż powód ucieczki. Dlatego czasem zaciskam zęby i próbuję ufać bez strachu. Choć nie z bohaterstwa. Dokładka odpowiedzialności? Jestem pierwsza w kolejce. Bliskość, która prawie zawsze wiąże się z samotnością? Zaryzykuję. Nadmiar zobowiązań? Dajcie więcej. Złe samopoczucie? Minie. Rozczarowanie w tym co ważne? Może kiedyś odeśpię. Potrafię tak długo za długo. Aż wolałabym zniknąć.…
Szczęśliwa dwunastka, czyli nieco inne podsumowanie roku 2018
Ależ to był rok! To jest moja pierwsza myśl jeśli chodzi o 2018. Choć nie był w żaden sposób wyjątkowy czy przełomowy, to z pewnością był BARDZO. Niby z początku ani trochę się nie zapowiadał. Ale wystarczyło dać mu szansę, by przekonać się, jakie życie potrafi być bardzo dobre. Że dorosłość może być rozwijająca i w ogóle niestraszna, a trudne doświadczenia nie tylko burzą, ale też budują. Wino na specjalną okazję Przywiezione z Kaukazu, przeniesione przez góry, zamiast leżakować – plecakowało. O pięknej rubinowej barwie. Kiedy wyobrażacie sobie kolor idealnego czerwonego wina, to na pewno jest ten. Nazywaliśmy je „superavi” i miało zaczekać na specjalną okazję. Pojawił się jednak problem z definicją i wino zostało otwarte na niby zwykłym dziewczyńskim wieczorze. A jednak kaca nie było. Żalu też nie. Pozostał dość banalny wniosek, że w życiu nie warto czekać na specjalne okazje. -15 stopni też może być piękne …napisałam na…
10 myśli na grudzień
W mojej głowie tegoroczny grudzień jawił się jako jedno wielkie hygge. Miałam mieć czas na wszystko. Samodzielnie zrobić kalendarz adwentowy i stroik do mieszkania. A potem tą samą metodą własnych rąk przygotować kartki świąteczne (pierwszy raz w życiu!) i wysłać je najpóźniej 15 grudnia, żeby doszły na pewno przed świętami. Chciałam też znaleźć idealny beżowe sweter z wełny, oczywiście z drugiej ręki. A w długie zimowe wieczory ogrzewane blaskiem świec nadrobić zaległości kinowe, książkowe i blogowe – w planach były teksty o rowerze, miłości, a nawet o polskim dziennikarstwie. Nie zdążyłam. Ale i tak było fajnie. Jak to w grudniu! *** Z kalendarzem adwentowym mogłam odpuścić, ale z choinką już nie. Po raz pierwszy odkąd nie mieszkam w domu rodzinnym, ogarnęłam żywe świąteczne drzewko. Takie na serio, a nie jakiegoś wypierdka z Biedronki. Mimo że to brzdąc-choinka, postawiona na zydelku w donicy w arbuzy, to jednak poczułam, że trochę dorosłość.…
Koniec lata
Znacie to uczucie, kiedy wszystko jest tak dobrze, że nie wypada prosić o więcej? Dziś miałabym ochotę odpowiedzieć, że ja też nie, ale było tak z tegorocznym latem. Policzyłam, że trwało dla mnie aż 6 miesięcy! W kalendarzu co prawda nadal standardowe 3, ale już w zeszłym roku przekonałam się, że kalendarz nie ma tu wielkiego znaczenia. Gdzieś zawsze jest lato i to stopy pokazują, czy akurat u nas. A konkretnie ich nagość, która z resztą ochoczo pnie się w górę. Tylko lato pozwala zapomnieć, że istnieją skarpetki, rajstopy oraz wiele innych części garderoby. Właściwie nie dużo człowiekowi zostaje do okrycia. Trzeba przyznać, że lato potrafi rozbierać. W tym roku pozbawiło mnie większości odzieży wierzchniej i warstwy ochronnej już z początkiem kwietnia. Czułam, że to trochę za wcześnie, że nie jestem gotowa, że bardzo trudno po miesiącach szczelnego opatulania się, nagle wszystko z siebie zrzucić. A z drugiej strony tak bardzo…
O kosmetykach, których nie powinno się łączyć z alkoholem
Jeden z moich bliskich znajomych mówi, że w życiu najbardziej boi się braku konsekwencji. Jako kobieta mocno po dwudziestce podzielam ten strach, zwłaszcza w kwestii pielęgnacji. Choć na kosmetykach znam się raczej mniej niż byłoby to przydatne (uznajmy, że wystarczającym dowodem tu będzie jedyny wpis kosmetyczny na tym blogu, który w 70% traktuje o błocie), a zabiegom urodowym poświęcam zdecydowane minimum, to jednak przez lata potyczek na tym kremowo-balsamowym polu wypracowałam sobie jedną strategię: konsekwentny minimalizm. Polega to w skrócie na tym, że kosmetyków używam faktycznie niewielu, o składach niezbyt rozbudowanych, za to regularnie. Czyli jak maseczka raz w tygodniu to raz w tygodniu, a nie 50 razy w grudniu, żeby się statystyka zgadzała. I tak dalej. Ale jak wiadomo nawet w obliczu grozy braku konsekwencji, duch bywa słaby. A zwłaszcza osłabia go wypite w letni wieczór prosecco. Pojawiają się dylematy, które łamią silną wolę szybciej niż ja…
Islandia bez tytułu
Z Islandią mam ten problem, że regularnie odbierała mi mowę. Od samego początku nie chciała dopuścić mnie do głosu, a metody miała mało przyjemne. Czy wręcz przemocowe. Bo jak inaczej nazwać deszcz i zimno na miarę listopada, które dają człowiekowi w twarz na wyjściu z samolotu, u progu lata?! W tym fizycznym starciu nie miałam wielkich szans, a każdą wytrzymaną rundę zawdzięczam jedynie softshellowym spodniom. Emocjonalnie również byłam skazana na porażkę. Za każdym razem, kiedy próbowałam wzbić się na uczuciowe wyżyny, zachwycić jak człowiek, zwyczajnie i po ludzku poprzeżywać to, co widziałam za szybą Dacii Duster (pieszczotliwie nazywanej Daczą), z moich ust wydobywały się jedynie sylaby dźwiękonaśladowcze. Bliżej było im do pisków niż do poezji. Pozbawiła mnie więc Islandia możliwości uniesień, nie dając jednocześnie chwili wytchnienia. Jakby tego było mało, swoją przewagę przypieczętowała w sposób monumentalny, wielką dziurą w ziemi, po środku niczego, w której niespodziewani pieni się i kotłuje…
Letnia utrata głowy
Lato jest moją wielką miłością. Wiem to na pewno. Nigdy nie boję się tak jak latem. A w tym roku to już w ogóle boję się podwójnie. Bo w kalendarzu to przecież nadal wiosna! Tymczasem aż za dobrze pamiętam pierwszy ekstatyczny uścisk trzydziestu stopni. Sprzed miesiąca. I tak od pierwszego ciepłego poranka, w którym wsunęłam bosą stopę w szmaciaki, a do sukienki założyłam tylko bieliznę, nie opuszcza mnie strach. Że nie zdążę nacieszyć się tą miejską nagością stóp i ramion. Że nie zdążę wyśpiewać wszystkich letnich piosenek, haratając rower wysokimi chodnikami. A do wyśpiewania w tym roku mam wyjątkowo dużo. Zwłaszcza z płyt, które odkryłam zbyt późno. A może właśnie w sam raz. To nigdy nie wiadomo. Codziennie rozliczam się przed sobą ze zjedzonych truskawek i lodów. Za każdym razem wydaje mi się, że za mało. A za chwilę nie będzie wcale. Albo nie będzie to już to samo. Trudno…
28 dziwnych rzeczy, czyli wpis urodzinowy
Wiem, że w kwestii pisania ostatnio troszkę się obijam. A przecież miałam złamaną nogę, a nie rękę (aplauz, niech ktoś zatrzyma tę karuzelę śmiechu)! Obiecuję poprawę, a tymczasem zostawiam Was z wpisem urodzinowym. W ubiegłym roku wzbudził tyle radości, że również w tym nie mogłam się powstrzymać 🙂 Bawcie się dobrze! Gdybym miała robić zawodowo coś zupełnie nowego i oderwanego od tego, czym się zajmuję, to chciałabym być florystką. A może wystarczyłoby mi nawet pospolitą kwiaciarką 😉 Jeśli śpię sama, to nigdy w całkowitej ciemności. Zawsze mam jakaś małą lampkę, dającą bardzo delikatne światło. W ogóle uwielbiam lampki! Takie choinkowe są u mnie całoroczne 🙂 Moją ulubioną porą dnia jest zmierzch. Zawsze przed wyjściem z domu ścielę łóżko. Choć zostało mi już uświadomione, że bez pościelenia też się da wyjść 😀 Do spania prawie zawsze spinam włosy, mimo że na co dzień chodzę w rozpuszczonych. Od pewnego czasu nie zapisuję…