Zimno służy konserwowaniu. Kosztem stopniowego przymarzania, nie psujemy się bardziej. Coś straciliśmy, za kimś tęsknimy. W środku pękamy. Bo im człowiek bardziej zmarznięty, tym łatwiej mu się rozpaść. Rozkruszyć. I takich zastaje nas wiosna.
Pierwsze prawdziwe ciepło zwykle oszałamia. Coś w nas ożywa na nowo. Dusza gra, tańczy, śpiewa. Zrzucając ciepłe płaszcze, długie szale i wysokie buty, zyskujemy na lekkości. Tak trudno się powstrzymać i temu nie ulec! Odzywają się wszystkie tęsknoty długich, zimowych, czasem samotnych wieczorów. Dlatego z odwagą patrzymy słońcu prosto w twarz i wyciągamy ręce w krótkim rękawie ku światu.
Za szybko, za wcześnie. Zbyt łapczywie.
Zaskakuje nas niemiłe zimno. Wieczna zmarzlina w nas samych. Temperatura się nie zmienia, to my nie potrafimy się ogrzać. Żadne zewnętrzne ciepło nie wygra z wewnętrznym chłodem.
Z ratunkiem przychodzi orszak przedszkolaków. Ubrani jeszcze trochę zimowo, ale z uśmiechami na twarzach całkiem wiosennymi. Niosą kukłę, by ją utopić. Ważna zasada: nie wolno dotykać pływającej w wodzie słomianej lalki, a w drodze powrotnej oglądać się za siebie.
Żegnając się ze smutkami, musimy być bezlitośni.
Bez topienia Marzanny, nigdy nie będziemy mieć wiosny na całego.